PRZEWODNICZĄCE PARLAMENTÓW 1991-2000
KANDYDATKI NA PREZYDENTA 2000-2010

Riitta Maria Uosukainen





Urodziła się 18.VI.1942 r. w Jääski w rodzinie elektryka Reino Vainikka i jego żony Aune Ruohonen. W 1961 r. zdała maturę, a trzy lata później uzyskała bakalaureat. W 1968 r. wyszła za mąż za wojskowego Toivo Verneri Uosukainen, z którym ma syna Antti.
W 1970 r. uzyskała licencjat z filozofii. W latach 1965-66 pracowała jako edytorka w wydawnictwie Kustannus Oy Tammi. Potem, w latach 1969-71, była nauczycielką w Wyższej Szkole Średniej Imatrankoski. Od 1976 r. do 1977 r. wykładała język fiński na uniwersytecie w Joensuu. W latach 1977-92 była radną miejską w Imatra (była wiceprzewodniczącą rady w latach 1980-86). Do parlamentu weszła w 1983 r. z ramienia konserwatywnej Koalicji Narodowej. W latach 1991-94 pełniła funkcję ministra edukacji. W okresie 07.II.1994-25.III.2003 była przewodniczącą parlamentu. W wyborach prezydenckich z 16.I.2000 r. zdobyła trzecie miejsce z poparciem 12.8 % głosów. Zna następujące języki: fiński, szwedzki, angielski, niemiecki, włoski i estoński.

Wywiad z Riittą Uosukainen zamieszczony w "Rzeczpospolitej"  nr 12 z 15.I.2000 r.:

- Czy polityka to właściwe zajęcie dla kobiet?

Riitta Uosukainen: - Na pewno. W polityce kobiety są bardzo potrzebne. Skoro Bóg sprawił, że kobiet i mężczyzn jest na świecie tyle samo, to i w podejmowaniu decyzji powinni mieć jednakowy udział.

- Czy kobieta polityk musi mieć, pani zdaniem, jakieś szczególne cechy psychiczne? Czy musi być jak mężczyzna?

- Niektórzy, także same kobiety, sądzą, że tak. Ale ja nie uważam, by kobieta zaangażowana w politykę musiała koniecznie wyzbywać się swych cech kobiecych.

- No to co powinno cechować polityka, kobietę czy mężczyznę?

- Duże doświadczenie w różnych dziedzinach, należyte wykształcenie, miłość i szacunek dla ludzi - to rzeczy najważniejsze.

- Jeśli kobiety chcą odnosić sukcesy, muszą być lepsze od mężczyzn. To jest powszechna opinia.

- Rzeczywiście nadal tak jest, również w polityce. Kiedyś, w niedalekiej przyszłości, gdy działalnością polityczną będzie się zajmować tyle samo kobiet co mężczyzn, łatwo będzie porównać, jak mężczyźni i kobiety spisują się w roli menedżerów czy przywódców. Ale teraz, gdy mężczyzn ciągle jest o wiele więcej, kobiety muszą być naprawdę dobre.

- A jakie są pani własne doświadczenia?

- Zawsze byłam w tej szczęśliwej sytuacji, że pod każdym względem, również zarobkowym, traktowano mnie na równi z mężczyznami - gdy pracowałam jako nauczycielka i później, gdy zaangażowałam się w politykę. Ale nawet jeśli ja nie miałam problemów, to nie znaczy, że one nie istnieją. Jakimś rozwiązaniem jest system kwotowy, muszę jednak powiedzieć, że go nie lubię. Rozumiem, że w tych krajach, gdzie znaczące pozycje zajmuje niewiele kobiet, system kwotowy jest pożądany. Ale w normalnym kraju, takim jak Finlandia, nie potrzebujemy żadnych kwot ani list. W wyborach kobiety i mężczyźni mają takie same szanse.

- Przecież w Finlandii są stosowane kwoty.

- Owszem, ale nie w wyborach, w przeciwieństwie do takich krajów, jak Norwegia czy Holandia.

- Czy zgodzi się pani, że system kwotowy w gruncie rzeczy może przynieść kobietom więcej szkody niż pożytku? Łatwo wówczas o zarzut, że gdyby nie kwoty, wiele kobiet nie miałoby co marzyć o wejściu do parlamentu.

- Myślę, że tam, gdzie kobietom trudno przekroczyć barierę i dostać się do parlamentu, kwoty są potrzebne. Dzięki temu mężczyźni przyzwyczajają się do współpracy z kobietami. W Unii Europejskiej nasze spojrzenie na te sprawy jest bardzo cenione.

Ale trzeba też pamiętać, że w Finlandii bardzo wcześnie zaczęliśmy o tym myśleć. Finki znalazły się w parlamencie już w 1907 roku, jako pierwsze kobiety na świecie. Ordynacja opracowana rok wcześniej była wyłącznie męskim dziełem! Nasi mężczyźni dobrze wiedzą, że kobiety są potrzebne - zresztą w Finlandii liczy się każdy człowiek. Widzą także, jak dobrze kobiety wykonują swoją pracę. Bo my naprawdę jesteśmy dobre.

- Może kobiety są potrzebne dlatego, że Finlandia jest mała?

- Z pewnością również dlatego. My, Finowie, musimy dać wykształcenie i możliwości każdemu. A praca to bardzo ważna część życia. Popatrzmy na nasz parlament. Już w tym pierwszym parlamencie z 1907 roku wśród 200 deputowanych było 19 kobiet! Tylu kobiet nawet dzisiaj nie ma w parlamentach wielu krajów zaawansowanych w rozwoju, w Europie i poza nią. A teraz u nas w parlamencie są 74 kobiety na 200 deputowanych.

- A czy pani sama głosuje na kobiety?

- Biorę pod uwagę fakt, że osoba kandydująca jest kobietą. Myślę zresztą, że obecnie w Finlandii wielu ludzi woli wybierać kobiety, ponieważ wiedzą, jak poważnie podchodzą one do swej pracy i obowiązków i jak dobrze są wykształcone. Wśród moich własnych wyborców jest równie dużo mężczyzn jak kobiet.

- Dlaczego właściwie zajęła się pani polityką?

- Zaczęłam od działalności municypalnej - zanim w 1983 roku zostałam deputowaną do parlamentu, byłam radną w moim rodzinnym mieście Imatra w południowej Karelii. Pracowałam wtedy jako wykładowczyni na uczelni i denerwowało mnie, że w sprawach, które uważałam za naprawdę ważne - oświaty, nauki, kultury - nie zasięgano opinii ludzi doświadczonych. Zresztą wówczas jeszcze nie należałam do mojej obecnej partii (konserwatywna Koalicja Narodowa - przyp. red.), a tylko na nią głosowałam. Potem zostałam wybrana do parlamentu i dalej jakoś poszło. Muszę powiedzieć, że cenię sobie wszystkie te zadania, które przypadły mi w polityce. Moje życie ułożyło się wspaniale. Miałam poczucie, że naprawdę mogę służyć ludziom - najpierw tym, którzy wybrali mnie do parlamentu, a teraz, gdy jestem jego przewodniczącą, całemu narodowi. Moje stanowisko daje mi możność uczestniczenia w sprawach całego kraju. I ja to szczerze lubię.

- Czy rzeczywiście na początku kariery nie napotykała pani żadnych trudności?

- Nigdy nie byłam podporządkowana żadnej organizacji. Przeszłam do polityki wprost ze zwykłego, codziennego życia i pracy. W polityce zaś jest tak jak w życiu - czasem ma się do czynienia z ludźmi, którzy uprawiają jakieś własne gry. Tym nie należy się przejmować. Trzeba być wiernym własnym wartościom i poważnie podchodzić do etyki w polityce - mam nadzieję, że mnie się to udało. Uważam, że im większy jest udział kobiet w polityce, tym większego znaczenia nabierają sprawy etyki. Bo kobiety, aż strach powiedzieć, nie powinny przecież uczestniczyć w brudnej grze, nie mogą być zamieszane w afery korupcyjne! W Finlandii nie ma wprawdzie korupcji, ale oczywiście są rozmaite gry, podchody i rozgrywki. Kiedy ktoś chce, by gra była lepsza i bardziej czysta, powinien sam się do niej włączyć. Dlatego mówię, że my, kobiety, w świecie polityki pełnimy rolę sprzątaczek. Ale czy z tego wynika, że wszystkie jesteśmy aniołami? Przecież nie.

- Jest pani w swym kraju osobą bardzo popularną...

- Mam nadzieję, zwłaszcza teraz, gdy ubiegam się o stanowisko prezydenta jako kandydatka konserwatystów. Konserwatywny - cóż to znaczy? Mam zwyczaj mówić o sobie, że wyznaję orientację liberalno-radykalno-dynamiczno-konserwatywną. Najpierw ludzi to trochę śmieszyło, teraz mi wierzą. W niektórych sprawach ja i moja partia jesteśmy liberalni, w innych radykalni w klasycznym rozumieniu tego słowa - sięgamy aż do korzeni. Dynamizm jest konieczny. A jesteśmy konserwatywni, bo przywiązujemy wielką wagę do historii i tradycji naszego kraju.

- To taki konserwatyzm po skandynawsku?

- Tak, a jeszcze bardziej po fińsku. My jesteśmy bardzo specyficznym narodem. Proszę sobie wyobrazić, że w rządzie zasiadają cztery czy nawet pięć partii, a mimo to jest jeszcze dość miejsca dla silnej opozycji. Jestem pierwszą kobietą, która została przewodniczącą parlamentu, ale jego pierwsza wiceprzewodnicząca, w latach 70., też była z mojej partii. W naszej frakcji parlamentarnej jest tyle samo kobiet co mężczyzn. Sama pani widzi, że to szczególny rodzaj konserwatyzmu.

- Nie mogę nie wspomnieć o pani słynnej książce, w której tak otwarcie pisała pani o radości z życia erotycznego.

- Ta książka miała formę listów, ale wszyscy dostrzegli tylko ten jeden jedyny, do mojego męża. Innych w ogóle nie zauważono.

- I to panią zaskoczyło?

- Oczywiście, że tak. Nigdy nie sądziłam, że ludzie, zwłaszcza mężczyźni i dziennikarze, są aż tacy głupi. Dopiero gdy przeczytali całą książkę, dali spokój tej jednej sprawie. Właściwie to moją książkę sprzedały media - rozeszło się ponad 70 tys. egzemplarzy, podczas gdy w Finlandii 10 tys. to już bardzo dużo. Na początku byłam zła, ale teraz, po trzech latach, cała ta sprawa nie ma już dla mnie znaczenia. Nie zamierzam jednak zgodzić się na żadne przekłady. Mam za to nadzieję, że każda kobieta mogłaby napisać do swego męża taki list, jaki napisałam ja.

- W rządach Margaret Thatcher przez 11 lat nigdy poza nią nie było żadnej kobiety. Czy kobiety powinny się popierać?

- Dlatego, że są kobietami - na pewno nie. Ale powinny popierać się, jeżeli są dobre. Wtedy zresztą w ogóle nie ma znaczenia, jakiej kto jest płci.

- W pani rządzie byłyby więc kobiety ministrowie?

- Oczywiście, ponieważ w Finlandii jest bardzo wiele bardzo zdolnych kobiet.

- Pewnie dlatego obecne wybory prezydenckie to ich domena.

- Kiedy niegdyś o urząd prezydenta ubiegało się dziewięciu mężczyzn, nikt jakoś nie mówił, że są to czysto męskie wybory. Teraz kandydują cztery kobiety i trzech mężczyzn. Czy coś z tego wynika? To tylko, że nadeszły wreszcie takie czasy i taka atmosfera, że możemy być traktowane jak istoty ludzkie, a nie tylko jak kobiety.

Rozmawiała Teresa Stylińska