PRZEWODNICZĄCE PARLAMENTÓW
1991-2000
KANDYDATKI NA PREZYDENTA 2000-2010
Riitta Maria Uosukainen
|
Urodziła się 18.VI.1942 r. w Jääski w rodzinie elektryka
Reino Vainikka i jego żony Aune Ruohonen. W 1961 r. zdała maturę, a
trzy lata później uzyskała bakalaureat. W 1968 r. wyszła za mąż za
wojskowego Toivo Verneri Uosukainen, z którym ma syna Antti. Wywiad z Riittą Uosukainen zamieszczony
w "Rzeczpospolitej" nr 12 z 15.I.2000 r.: - Czy polityka to właściwe zajęcie
dla kobiet? Riitta Uosukainen: - Na pewno. W polityce
kobiety są bardzo potrzebne. Skoro Bóg sprawił, że kobiet i mężczyzn
jest na świecie tyle samo, to i w podejmowaniu decyzji powinni mieć
jednakowy udział. - Czy kobieta polityk musi mieć, pani
zdaniem, jakieś szczególne cechy psychiczne? Czy musi być jak mężczyzna?
- Niektórzy, także same kobiety, sądzą,
że tak. Ale ja nie uważam, by kobieta zaangażowana w politykę musiała
koniecznie wyzbywać się swych cech kobiecych. - No to co powinno cechować polityka,
kobietę czy mężczyznę? - Duże doświadczenie w różnych
dziedzinach, należyte wykształcenie, miłość i szacunek dla ludzi - to
rzeczy najważniejsze. - Jeśli kobiety chcą odnosić
sukcesy, muszą być lepsze od mężczyzn. To jest powszechna opinia. - Rzeczywiście nadal tak jest, również
w polityce. Kiedyś, w niedalekiej przyszłości, gdy działalnością
polityczną będzie się zajmować tyle samo kobiet co mężczyzn, łatwo
będzie porównać, jak mężczyźni i kobiety spisują się w roli menedżerów
czy przywódców. Ale teraz, gdy mężczyzn ciągle jest o wiele więcej,
kobiety muszą być naprawdę dobre. - A jakie są pani własne doświadczenia?
- Zawsze byłam w tej szczęśliwej
sytuacji, że pod każdym względem, również zarobkowym, traktowano mnie
na równi z mężczyznami - gdy pracowałam jako nauczycielka i później,
gdy zaangażowałam się w politykę. Ale nawet jeśli ja nie miałam
problemów, to nie znaczy, że one nie istnieją. Jakimś rozwiązaniem
jest system kwotowy, muszę jednak powiedzieć, że go nie lubię.
Rozumiem, że w tych krajach, gdzie znaczące pozycje zajmuje niewiele
kobiet, system kwotowy jest pożądany. Ale w normalnym kraju, takim jak
Finlandia, nie potrzebujemy żadnych kwot ani list. W wyborach kobiety i mężczyźni
mają takie same szanse. - Przecież w Finlandii są stosowane
kwoty. - Owszem, ale nie w wyborach, w przeciwieństwie
do takich krajów, jak Norwegia czy Holandia. - Czy zgodzi się pani, że system
kwotowy w gruncie rzeczy może przynieść kobietom więcej szkody niż pożytku?
Łatwo wówczas o zarzut, że gdyby nie kwoty, wiele kobiet nie miałoby
co marzyć o wejściu do parlamentu. - Myślę, że tam, gdzie kobietom trudno
przekroczyć barierę i dostać się do parlamentu, kwoty są potrzebne.
Dzięki temu mężczyźni przyzwyczajają się do współpracy z
kobietami. W Unii Europejskiej nasze spojrzenie na te sprawy jest bardzo
cenione. Ale trzeba też pamiętać, że w
Finlandii bardzo wcześnie zaczęliśmy o tym myśleć. Finki znalazły się
w parlamencie już w 1907 roku, jako pierwsze kobiety na świecie.
Ordynacja opracowana rok wcześniej była wyłącznie męskim dziełem!
Nasi mężczyźni dobrze wiedzą, że kobiety są potrzebne - zresztą w
Finlandii liczy się każdy człowiek. Widzą także, jak dobrze kobiety
wykonują swoją pracę. Bo my naprawdę jesteśmy dobre. - Może kobiety są potrzebne dlatego,
że Finlandia jest mała? - Z pewnością również dlatego. My,
Finowie, musimy dać wykształcenie i możliwości każdemu. A praca to
bardzo ważna część życia. Popatrzmy na nasz parlament. Już w tym
pierwszym parlamencie z 1907 roku wśród 200 deputowanych było 19
kobiet! Tylu kobiet nawet dzisiaj nie ma w parlamentach wielu krajów
zaawansowanych w rozwoju, w Europie i poza nią. A teraz u nas w
parlamencie są 74 kobiety na 200 deputowanych. - A czy pani sama głosuje na kobiety?
- Biorę pod uwagę fakt, że osoba
kandydująca jest kobietą. Myślę zresztą, że obecnie w Finlandii
wielu ludzi woli wybierać kobiety, ponieważ wiedzą, jak poważnie
podchodzą one do swej pracy i obowiązków i jak dobrze są wykształcone.
Wśród moich własnych wyborców jest równie dużo mężczyzn jak
kobiet. - Dlaczego właściwie zajęła się
pani polityką? - Zaczęłam od działalności
municypalnej - zanim w 1983 roku zostałam deputowaną do parlamentu, byłam
radną w moim rodzinnym mieście Imatra w południowej Karelii. Pracowałam
wtedy jako wykładowczyni na uczelni i denerwowało mnie, że w sprawach,
które uważałam za naprawdę ważne - oświaty, nauki, kultury - nie
zasięgano opinii ludzi doświadczonych. Zresztą wówczas jeszcze nie
należałam do mojej obecnej partii (konserwatywna Koalicja Narodowa -
przyp. red.), a tylko na nią głosowałam. Potem zostałam wybrana do
parlamentu i dalej jakoś poszło. Muszę powiedzieć, że cenię sobie
wszystkie te zadania, które przypadły mi w polityce. Moje życie ułożyło
się wspaniale. Miałam poczucie, że naprawdę mogę służyć ludziom -
najpierw tym, którzy wybrali mnie do parlamentu, a teraz, gdy jestem jego
przewodniczącą, całemu narodowi. Moje stanowisko daje mi możność
uczestniczenia w sprawach całego kraju. I ja to szczerze lubię. - Czy rzeczywiście na początku
kariery nie napotykała pani żadnych trudności? - Nigdy nie byłam podporządkowana żadnej
organizacji. Przeszłam do polityki wprost ze zwykłego, codziennego życia
i pracy. W polityce zaś jest tak jak w życiu - czasem ma się do
czynienia z ludźmi, którzy uprawiają jakieś własne gry. Tym nie należy
się przejmować. Trzeba być wiernym własnym wartościom i poważnie
podchodzić do etyki w polityce - mam nadzieję, że mnie się to udało.
Uważam, że im większy jest udział kobiet w polityce, tym większego
znaczenia nabierają sprawy etyki. Bo kobiety, aż strach powiedzieć, nie
powinny przecież uczestniczyć w brudnej grze, nie mogą być zamieszane
w afery korupcyjne! W Finlandii nie ma wprawdzie korupcji, ale oczywiście
są rozmaite gry, podchody i rozgrywki. Kiedy ktoś chce, by gra była
lepsza i bardziej czysta, powinien sam się do niej włączyć. Dlatego mówię,
że my, kobiety, w świecie polityki pełnimy rolę sprzątaczek. Ale czy
z tego wynika, że wszystkie jesteśmy aniołami? Przecież nie. - Jest pani w swym kraju osobą bardzo
popularną... - Mam nadzieję, zwłaszcza teraz, gdy
ubiegam się o stanowisko prezydenta jako kandydatka konserwatystów.
Konserwatywny - cóż to znaczy? Mam zwyczaj mówić o sobie, że wyznaję
orientację liberalno-radykalno-dynamiczno-konserwatywną. Najpierw ludzi
to trochę śmieszyło, teraz mi wierzą. W niektórych sprawach ja i moja
partia jesteśmy liberalni, w innych radykalni w klasycznym rozumieniu
tego słowa - sięgamy aż do korzeni. Dynamizm jest konieczny. A jesteśmy
konserwatywni, bo przywiązujemy wielką wagę do historii i tradycji
naszego kraju. - To taki konserwatyzm po skandynawsku?
- Tak, a jeszcze bardziej po fińsku. My
jesteśmy bardzo specyficznym narodem. Proszę sobie wyobrazić, że w rządzie
zasiadają cztery czy nawet pięć partii, a mimo to jest jeszcze dość
miejsca dla silnej opozycji. Jestem pierwszą kobietą, która została
przewodniczącą parlamentu, ale jego pierwsza wiceprzewodnicząca, w
latach 70., też była z mojej partii. W naszej frakcji parlamentarnej
jest tyle samo kobiet co mężczyzn. Sama pani widzi, że to szczególny
rodzaj konserwatyzmu. - Nie mogę nie wspomnieć o pani słynnej
książce, w której tak otwarcie pisała pani o radości z życia
erotycznego. - Ta książka miała formę listów, ale
wszyscy dostrzegli tylko ten jeden jedyny, do mojego męża. Innych w ogóle
nie zauważono. - I to panią zaskoczyło? - Oczywiście, że tak. Nigdy nie sądziłam,
że ludzie, zwłaszcza mężczyźni i dziennikarze, są aż tacy głupi.
Dopiero gdy przeczytali całą książkę, dali spokój tej jednej
sprawie. Właściwie to moją książkę sprzedały media - rozeszło się
ponad 70 tys. egzemplarzy, podczas gdy w Finlandii 10 tys. to już bardzo
dużo. Na początku byłam zła, ale teraz, po trzech latach, cała ta
sprawa nie ma już dla mnie znaczenia. Nie zamierzam jednak zgodzić się
na żadne przekłady. Mam za to nadzieję, że każda kobieta mogłaby
napisać do swego męża taki list, jaki napisałam ja. - W rządach Margaret Thatcher przez
11 lat nigdy poza nią nie było żadnej kobiety. Czy kobiety powinny się
popierać? - Dlatego, że są kobietami - na pewno
nie. Ale powinny popierać się, jeżeli są dobre. Wtedy zresztą w ogóle
nie ma znaczenia, jakiej kto jest płci. - W pani rządzie byłyby więc
kobiety ministrowie? - Oczywiście, ponieważ w Finlandii jest
bardzo wiele bardzo zdolnych kobiet. - Pewnie dlatego obecne wybory
prezydenckie to ich domena. - Kiedy niegdyś o urząd prezydenta
ubiegało się dziewięciu mężczyzn, nikt jakoś nie mówił, że są to
czysto męskie wybory. Teraz kandydują cztery kobiety i trzech mężczyzn.
Czy coś z tego wynika? To tylko, że nadeszły wreszcie takie czasy i
taka atmosfera, że możemy być traktowane jak istoty ludzkie, a nie
tylko jak kobiety. Rozmawiała Teresa Stylińska |