Przyczyny niewystarczającej obecności kobiet w polskiej polityce w latach

1989-2005

 

Agnieszka Pawelska

 

kwiecień 2007

Spis treści:

1.    Wstęp

2.       Problem równości płci na szczeblu krajowym

3.       Sytuacja kobiet w samorządach lokalnych

4.       Parytet czyli w czym upatrywać zmiany na lepsze

 

1.   Wstęp

  1 października 2006 r. rozpoczęłam studia na Uniwersytecie Warszawskim i jako studentka tegoż uniwersytetu już w pierwszym tygodniu zostałam zaopatrzona w kalendarz studenta zwany „Plannerem  Akademickim”. Przeglądając go trafiłam na rozdział pod tytułem „zaplanuj swoją karierę”, gdzie pod punktem „zarobki” znalazłam niezwykle intrygującą informację, której treść brzmiała następująco: „O ile łatwo jest sobie wytłumaczyć, że znajomość języków ma wpływ na zarobki, to już trudniej jest z argumentacją, dlaczego absolwentka zarabiać będzie 1648 zł, a absolwent 2000 zł. W każdym razie, tak się mają fakty”. Wówczas ogarnęła bezsilność- już na początku studiów, na samym początku drogi do potencjalnej kariery, zostałam poinformowana, że cokolwiek bym nie robiła zawsze będę na z góry przegranej pozycji. Dlatego też nie wyobrażałam sobie, żeby podjęty przeze mnie temat w pracy rocznej z socjologii mógł dotyczyć czego innego niż dyskryminacji kobiet. Biorąc również pod uwagę kierunek obranych przeze mnie studiów problem nikłej obecności kobiet w polityce polskiej po roku 1989 wydał mi się najbardziej wartym podjęcia. Celem niniejszej pracy jest więc udzielenie odpowiedzi na nurtujące mnie od dawna pytania o to dlaczego płeć stanowiąca ponad 50% populacji wszystkich obywateli państwa nigdy nie przekroczyła 20% reprezentacji w jego organach przedstawicielskich na szczeblu ogólnokrajowym? Jaki jest powód niedostatecznej obecności kobiet w organach przedstawicielskich istniejących na mocy konstytucji, która przecież gwarantuje równe prawa zarówno mężczyznom jak i kobietom.

            W temacie mojej pracy zawarte zostało słowo „polityka”, które od dawna niesie za sobą pewne problemy definicyjne, toteż uznałam za słuszne odwołanie się do konkretnego rozumienia tego słowa w niniejszych rozważaniach. Za najbardziej trafne uważam bazowanie na definicji sformułowanej przez Maxa Webera w dziele „Polityka jako zawód i powołanie”, która traktuje politykę jako dążenie do udziału we władzy lub do wywierania wpływu na podział władzy. Natomiast w kwestii wyznaczenia interesujących mnie sfer polityczności chciałbym odwołać się do jednowymiarowej koncepcji partycypacji politycznej L.W. Milbratha. Typologia zastosowana przez Milbratha jest mi szczególnie użyteczna przez fakt iż w swojej pracy chciałabym skupić swoją uwagę głównie na dwóch ostatnich poziomach przejawów zachowań politycznych, wchodzących w skład tzw. gladiatorial activities. Do zachowań „gladiatorów” Milbrath zaliczył między innymi: kandydowanie na obieralne stanowisko, sprawowanie obieralnego urzędu lub stanowiska kierowniczego w partii politycznej. Podążając tym tokiem rozumowania istotne dla mnie będą przede wszystkim przyczyny absencji kobiet w gremiach przedstawicielskich na gruncie państwowym i tu będę chciała skoncentrować się na przebiegu i wynikach wyborów do parlamentu a także postaram się przeanalizować uczestnictwo płci żeńskiej w organach władzy wykonawczej na szczeblu ogólnokrajowym. W następnej kolejności interesować mnie będzie przebieg powyżej wspomnianych procesów na gruncie lokalnym, w postaci wyborów do organów władzy samorządowej. W toku rozważań postaram się również zastanowić czym tak właściwie jest „wystarczająca reprezentacja”  i jakie są praktyczne sposoby by zapewnić ją w rzeczywistości.

            Niestety nie jestem w stanie objąć analizą całego procesu historycznego, który doprowadził do zaistnienia tak kolosalnych różnic w liczebnym przedstawicielstwie kobiet i mężczyzn, dlatego też w niniejszej pracy chciałabym skupić się na okresie najbardziej mi bliskim i myślę-najbardziej intrygującym (co postaram się wykazać w toku rozważań), przez co punktem wyjścia mojej analizy będzie rok 1989 czyli transformacja ustrojowa prowadząca do zaistnienia demokracji parlamentarnej. Moją syntezę chciałabym zakończyć rokiem 2005, czyli przebiegiem ostatnich wyborów parlamentarnych w Polsce. Przy tej okazji postawię sobie pytanie jak przebiegała ewolucja ustroju demokratycznego na przestrzeni lat 16 pod względem wyboru reprezentacji społeczeństwa.

            Za najbardziej odpowiednią formę dla moich rozważań przyjęłam artykuł przeglądowy, ponieważ na wybrany przeze mnie temat powstało wiele interesujących prac, których treść była dla mnie nie tylko inspiracją ale również stanowi podstawę niniejszej analizy.

2.   Problem równości płci na szczeblu krajowym

 

Rok 1989 był przełomowym z niejednego powodu i myślę, że o tym nie trzeba nikogo przekonywać. Dla mnie jednak najistotniejszym w tych wszystkich przemianach wydaje się być moment wyborów IX kadencji będących wynikiem obrad okrągłego stołu. Na mocy tych „kontraktowych wyborów” kobiety stanowiły w Sejmie 13,5%, natomiast w Senacie 6% wszystkich zasiadających. Wówczas to Sejm jak wiadomo składał się w 65% z przedstawicieli starej ekipy rządzącej, natomiast 35% jego składu pochodziło z wolnych wyborów. Sytuacja była natomiast klarowna jeżeli chodzi o wybór członków Senatu, gdzie wszyscy deputowani pochodzili z powszechnego głosowania. Tym bardziej zastanawia fakt dlaczego na początku demokracji ponad 50% populacji reprezentowane jest zaledwie przez 6% przedstawicielek? W sejmach Rzeczpospolitej Ludowej odsetek kobiet zasiadających w Sejmie, funkcjonującym na mocy konstytucji z 1952 roku, był dość znaczny. Nie można tu jeszcze mówić o wystarczającej reprezentacji, natomiast odsetek wahający się pomiędzy 13 a 23% w porównaniu z reprezentacją kobiet w poszczególnych kadencjach parlamentu III Rzeczpospolitej zasługuje na podkreślenie. Szczególną uwagę należy jednak zwrócić na rozkład i podział głosów po pierwszych prawdziwie wolnych wyborach do Sejmu i Senatu w październiku 1991r. Wtedy to najbardziej rzuca się w oczy niedowartościowanie żeńskiej reprezentacji w gremiach ustawodawczych co przejawiło się udziałem  9,6% kobiet w Sejmie oraz 8% w Senacie. Da się tu jednak zauważyć pewna niepokojąca prawidłowość. O ile bowiem w sejmach PRL reprezentacja kobiet była dość znaczna, o tyle powszechnie wiadomo iż rzeczywisty wpływ tego organu na prowadzoną przez państwo politykę był niewielki. Sejm PRL był instytucją fasadową, tak więc i uczestnictwo kobiet w jego szeregach to czysta propaganda rozpowszechnianego jak nigdy wcześniej w historii hasła równości. Natomiast tam gdzie rzeczywiście zapadały istotne decyzje, to jest we władzach Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej reprezentacja kobiet to zaledwie trochę ponad 10%. Ta niepokojąca prawidłowość, o której przed chwilą wspomniałam to fakt iż reprezentacja kobiet w polskich ciałach ustawodawczych malała przede wszystkim wówczas, gdy organy te mogły rzeczywiście wpływać na kierunki prowadzonej polityki. Na potwierdzenie tej tezy należałoby podać wyniki wyborów z 1956r., kiedy to po odwilży stalinowskiej można było spodziewać się szerszego wpływu Sejmu na podejmowane decyzje. Na mocy tych wyborów kobiety stanowiły wówczas zaledwie 4% wszystkich deputowanych, podczas gdy kadencję wcześniej było ich aż 17%, natomiast w Sejmie kadencji następnej zasiadało ich 13%. Drugim dowodem potwierdzającym tę tezę są przytoczone już przez mnie wyżej wyniki pierwszych wolnych wyborów do parlamentu I kadencji w roku 1991. Tendencja ta nie jest obca również innym krajom, które pod koniec lat osiemdziesiątych porzuciły ustrój realnego socjalizmu na rzecz wolnej demokracji, gdzie także da się zauważyć realny spadek reprezentacji kobiet po odzyskaniu rzeczywistej niepodległości i suwerenności. Agnieszka Graff wspomina nawet przy tej okazji o  „swoistym paradoksie, chwilowym odchyleniu od demokratycznej normy”. Przyczyn takiego stanu rzeczy w Polsce należy upatrywać w tym, że mimo faktu iż historia „Solidarności” wiąże się ściśle z kobietą, którą była Anna Walentynowicz na tej postaci rola kobiet w oswobadzaniu Polski z sideł realnego socjalizmu się de facto zakończyła. Właściwie oddając sprawiedliwość historii nie możemy pominąć zasług wielu bezimiennych kobiet, które uznawały za oczywistą walkę o suwerenność własnego kraju, nazwisk tych bohaterek jednak szukać na próżno. Kobiety stały niczym damy u boku swych rycerzy, nie wychylając się, robiąc to co do nich należało jako „do kobiet” w tych „męskich sprawach”. Problem zasygnalizowanego przez Agnieszkę Graff  paradoksu może się również wiązać z faktem kontestacji obowiązującego w PRL modelu kobiety pracującej, dorównującej mężczyźnie, której nie tylko należą się te same prawa ale także narzucone są te same obowiązki. Obalenie starego systemu wywołało nieodpartą chęć odcięcia się od wszystkich zasad które system ten wprowadził, również od ustalonego porządku społecznego. Rok 1989 według tego poglądu miał nieść za sobą powrót do tradycyjnych wartości, obowiązującego powszechnie przed wojną patriarchatu, ładu który z ogromną brutalnością obalił system realnego socjalizmu. Pokutował wówczas bardzo rozpowszechniony, powtarzany jakby z przymrużeniem oka pogląd, że to „mężczyzna jest głową, a kobieta szyją” co nie wyszło damskiej części opozycji na dobre kiedy to w roku 1989, z następnie 1991 przyszło głosować na nazwiska, czyli właśnie na poszczególne „głowy”.

Kolejne wybory wprawdzie przyniosły poprawę zaistniałej sytuacji, jednak nie może być tu mowy o żadnym przełomie. W Sejmie i Senacie II kadencji odsetek zasiadających w nich kobiet wynosił po 13%, w III kadencji odpowiednio 13 i 12%, w IV kadencji było to 20 i 23%, natomiast w wyniku ostatnich wyborów parlamentarnych, mających miejsce we wrześniu 2005 r. w Sejmie zasiadło 20% kobiet. Można więc wysnuć tezę iż w Polsce demokracja jeżeli nie zawodzi, to na pewno trochę kuleje pod względem reprezentacji płci. Warto więc zadać sobie kolejne pytanie, mianowicie dlaczego odpowiednia pod względem ilościowym reprezentacja kobiet w parlamencie jest aż tak istotna?

Po pierwsze należałoby wspomnieć o sprawiedliwości, rozumianej tu przede wszystkim jako sprawiedliwość równych szans, zgodnie z którą zarówno kobiety, jak mężczyźni powinni mieć równy dostęp do liczących się urzędów, jak również do parlamentu, który jako reprezentacja całego społeczeństwa, powinien chociaż w pewnej mierze odzwierciedlać jego skład pod względem płci. Drugi punkt stanowi odwołanie się do sprawiedliwości jako równej reprezentacji interesów poszczególnych grup. Trzecie uzasadnienie może stanowić fakt swoistej odmienności doświadczeń obu płci, przez co dopiero za pomocą odpowiedniej reprezentacji mógłby być w równej mierze uwzględniony punkt widzenia zarówno kobiet jak i mężczyzn.

Niepokoi przede wszystkim fakt, że stan obecności kobiet we wszystkich parlamentach na świecie według danych z roku 1987 wynosił 9%, natomiast w połowie 2000r. było ich niewiele ponad 5100 co stanowiło 13,8% wszystkich parlamentarzystów. Ten nieznaczny wzrost świadczy o tym iż gdyby utrzymać ową tendencję wzrostową w takim kształcie, do osiągnięcia stanu względnej równowagi między kobietami a mężczyznami mogłoby dojść dopiero na początku XXII wieku. Polska nie jest więc odosobnionym przypadkiem, na tle średniej światowej, ostatnie wyniki wyborów parlamentarnych z roku 2005 świadczą nawet na korzyść naszej młodej demokracji. Nie da się jednak ukryć, że wciąż nie jest to reprezentacja wystarczająca. Oprócz stanu faktycznego, warto jednak zająć się najważniejszym-przyczynami takie stanu rzeczy. Dlaczego wciąż jeszcze ponad połowa populacji jest właściwie  nieobecna w ciałach podejmujących polityczne decyzje? Postaram się odpowiedzieć na to zasadnicze pytanie w dalszej części moich rozważań.

Poruszając wątek przyczyn nie sposób odciąć się od historii, bowiem istniejąca współcześnie sytuacja ściśle wiąże się z przeszłością. Dotyczy to problemu tzw. „uprzedniej nierówności”, czyli faktu iż kobiety stratują z tym wyścigu jakby na z góry przegranej pozycji. Nie można bowiem mówić o równości szans, kiedy mężczyźni posiadają prawa polityczne niemalże od zawsze (w toku historii światowej), a europejskie kobiety uzyskały takie prawa (mowa tu szczególnie o prawie wyborczym) po raz pierwszy w Finlandii w roku 1906. I chociaż Polska pod względem dojrzałości do tak daleko idących zmian znajdowała się wówczas dużo wyżej aniżeli większość demokracji zachodnich  i pokusiła się o przyznanie powszechnego biernego i czynnego prawa wyborczego kobietom w roku 1918, to o równości jeszcze długo nie mogło być mowy. Zaistniała bowiem istotna nierówność już w momencie dopuszczenia kobiet do władzy i szybko przekonano się iż ustawowe zniesienie tych nierówności jeszcze długo nie zacznie być parlamentarną praktyką. W perspektywie prawie pięciowiekowej demokracji Polski, nie sposób więc domagać się tak błyskawicznych zmian, jeśli przyjąć iż mężczyźni prawa wyborcze posiadają od lat ponad pięciuset a setna rocznica przyznania ich kobietom minie dopiero za lat jedenaście.

Po 45 latach zewnętrznego niwelowania różnic, jakie zakładał system realnego socjalizmu powrócono do demokracji, tym samym do starego porządku. Jak wiadomo reżim władz Polski Ludowej walczył z kościołem, co w społeczeństwie katolickim wzmagało jedynie opór i pogłębiało chęć powrotu do zatraconych wartości. I tutaj więc możemy upatrywać jednej z przyczyn tak drastycznego obniżenia obecności kobiet w parlamencie zaraz po odzyskaniu pełnej suwerenności w roku 1989. System komunistyczny dążył do porzucenia starych wartości, hierarchii rodzinnej (propagowanej przez kościół katolicki), swoiście przez siebie rozumianej emancypacji kobiet, która nam-młodym ludziom nie pamiętającym osobiście tamtych czasów może kojarzyć się jedynie z panią na traktorze z propagandowego plakatu. W momencie kiedy Polacy i Polki mogli sami, niejako „od wewnątrz” decydować o podziale ról w domu i w państwie z czystej choćby przekory i chęci pokazania, że to właśnie tak w Polsce powinien wyglądać model rodziny-panie zostały podczas tych wyborów w domu, oddając sprawy w „męskie ręce”. Do dziś zresztą pogląd na tradycyjną polską rodzinę jest delikatnie mówiąc-nieco spaczony, mimo iż kościół katolicki już dawno porzucił w swym nauczaniu nawoływanie do zachowywania „tradycyjnego podziału ról” w rodzinie.

Następna kwestia w tym temacie to stereotypy, jako że jest to niezwykle obszerny temat zajmę się jedynie tym co jest mi niezbędne dla wyłuskania przyczyn niedoboru damskiej reprezentacji w gremiach przedstawicielskich. Warto zacząć od tego jakie konotacje wywołują w nas poszczególne słowa, otóż według Agnieszki Graff „męskość” przywołuje w nas skojarzenie ze stanowczością, konsekwencją i odwagą, które są wręcz idealnymi cechami dla kogoś kto w polityce powinien być naszym reprezentantem, w przeciwieństwie do „kobiecości”, która pod względem przydatności w polityce żadnym skrótem myślowym być nie może. Bo bycie kobietą to przede wszystkim bycie osobą cielesną- atrakcyjną bądź niekoniecznie, co wyborcy i media natychmiast wychwycą. Bycie kobietą to bycie zmienną, niezdecydowaną, ocenianą w kategoriach dychotomicznych- jako „kobiecą” lub wręcz przeciwnie tą której zarzuca się absolutny brak kobiecości (najlepszym przykładem może być tu Hanna Suchocka na stanowisku premiera). Jak widać niekoniecznie są to cechy, które powinien posiadać nasz reprezentant z wyboru. Poza tym pogląd pokutujący od zawsze- kobieta jako matka, żona, ta kobieta która jest wspominaną już „szyją rodziny”. To ona będzie w trakcie kampanii wyborczej wypytywana o stosunek do rodziny, wychowania dzieci, podziału ról i prasowania męskich koszul. To o niej wyborcy pomyślą, ze zawsze będzie miała mnóstwo innych spraw na głowie związanych z odebraniem dzieci z przedszkola, ugotowaniem obiadu, co nie pozwoli jej na pewno być dobrym politykiem. Stanowi to zupełne przeciwieństwo skojarzeń, które przychodzą na myśl w związku z politykiem-mężczyzną, mężem stanu, który zawsze przedłoży dobro ojczyzny nad dobro osobiste. W literaturze przedmiotu znajdziemy jeszcze inną bardzo interesującą tezę mówiącą o tym iż posiadanie władzy wiąże się ze stratą bliskości innych. Argumentowane jest to faktem iż od wczesnych lat wpaja się dzieciom wartość jaką stanowi akceptacja otoczenia, którą bardzo łatwo można stracić poprzez rywalizację kojarzoną najczęściej z konfliktem. Od małego dziewczynki utwierdzane są w przekonaniu że posiadają większą wartość jako ludzie gdy są przez wszystkich lubiane niż gdy „rządzą się” wśród innych dzieci. Doprowadza to sytuacji w której wrodzona i oczekiwana przez społeczeństwo skromność nakazuje im pomniejszanie własnych wartości a w obliczu osiągniętego sukcesu podkreślanie cenności innych życiowych wartości niż kariera zawodowa.  W świecie tak funkcjonujących stereotypów trudno mówić o równości w jakiejkolwiek sferze życia, a już na pewno w polityce która jest powszechnie uznawana za „męską rzecz”.

Nie można jednak popadać w skrajny pesymizm i warto właśnie w tym momencie przytoczyć wyniki badań wykonanych na grupie respondentów, którym zadano pytanie czy zgadzają się z opinią, że „mężczyźni bardziej nadają się do uprawiania polityki niż kobiety”. Z tych o to badań dowiadujemy się że w roku 2002 aż 70% kobiet i prawie 50% mężczyzn nie zgadzało się z tą opinią, podczas gdy w roku 1995 opinia obu płci na ten temat była dość zbliżona i zaledwie 40% pytanych negowało tę tezę. Mamy więc do czynienia z tendencją wzrostową, sytuacja wyraźnie zmienia się najlepsze. Potwierdzają to również inne badania, jak choćby te, w których zapytano o opinie na temat zajmowania stanowisk kierowniczych przez kobiety. Na ich podstawie widzimy że 53,6% uważa, że w rządzie powinno zasiadać więcej kobiet niż obecnie, taką samą opinię o przedstawicielstwie w Sejmie i Senacie podziela 51,7% pytanych, 52,4% podziela ją odnośnie samorządów lokalnych, a 49,5 % jeśli chodzi obecność kobiet w partiach politycznych ogółem.

Sytuacja niewystarczającej reprezentacji kobiet w parlamencie jest o tyleż bardziej zaskakująca, że kobiety w Polsce stanowią wyższy odsetek wśród osób z wyższym wykształceniem aniżeli mężczyźni. Według ostatniego Narodowego Spisu Powszechnego wśród całej populacji osób z wykształceniem wyższym, odsetek kobiet wynosi  54,8%. Sytuacja ta widoczna jest również w parlamencie, gdzie w kadencji 2001-2005 panie były nieco lepiej wykształcone niż męska część posłów i senatorów. Wykształcenie wyższe posiadało bowiem aż 96% senatorek, podczas gdy takowym mogła się pochwalić grupa 90% senatorów. W Sejmie stosunek ten ukształtował się odpowiednio w proporcji 85% posłanek do 81% posłów. Do wielokrotnie przytaczanego argumentu przemawiającego za dowartościowaniem ponad 50% populacji przez odpowiednio proporcjonalne przedstawicielstwo, można więc z czystym sumieniem dorzucić fakt iż ta niedoceniona część populacji jest ponadto lepiej wykształcona.

Bardzo często w opracowaniach poświęconych dyskryminacji kobiet przywołuje się istnienie tzw. „szklanego sufitu”, będącego synonimem niewidzialnej bariery ograniczającej dostęp do najwyższych stanowisk. Pojęcie to symbolizuje widoczność awansu przy równoczesnej jego nieosiągalności. Istnienie takich ograniczeń da się zauważyć przy dostępie kobiet do najwyższych szczebli kariery zawodowej, w tym kariery politycznej. Pogląd ten udowodniony na podstawie badań empirycznych znajduje również odzwierciedlenie w opinii publicznej. Na potwierdzenie tej tezy warto podać wyniki badać przeprowadzonych na próbie kobiet i mężczyzn, którym zadano jedno, bardzo ogólne pytanie, mianowicie o szanse zrobienia politycznej kariery przez kobietę. Na tak postawiony problem 74% respondentów stwierdziło jednoznacznie, że kobiety w stosunku do mężczyzn mają o wiele mniejsze szanse zrobienia kariery politycznej, w tym zawarta została grupa 78% kobiet, która podzieliła ten pogląd oraz 70% mężczyzn myślących w ten właśnie sposób.

Nie należy jednak zapominać o bardzo istotnej kwestii, a jeżeli mowa o kobietach w parlamencie kwestii wręcz najistotniejszej- nawet mimo istnienia demokratycznych wyborów bezpośrednich nie wszystkie decyzje zależą od wyborców. Szczególnie w sytuacji kiedy w Polsce do czynienia mamy z proporcjonalnym przeliczaniem głosów, większość decyzji przesądza się już na szczeblu partyjnego rozdzielania miejsc na listach. To bowiem od partii i jej władz zależy, które głosy i w jakiej ilości zostaną po wyborach zaliczone osobie przy której nazwisku wyborca faktycznie postawił krzyżyk. Nie można więc w żaden sposób mówić o równości reprezentacji, jeżeli nierówności ujawniają się już na szczeblu dobierania i ustalania odpowiednich kandydatur. Brak do tej pory jakichkolwiek badań pokazujących sposób przebiegu rekrutacji na listy wyborcze w poszczególnych partiach, dostępne są za to  dane ilościowe na podstawie których możemy wysnuć kilka interesujących nas w tym temacie wniosków. O ile nigdy jeszcze w historii Polski nie mogliśmy mówić o choćby proporcjonalnej reprezentatywności obu płci, o tyle można pokusić się o stwierdzenie, że różnice w liczebności wystawianych kandydatur damskich i męskich są znaczne a nawet niepokojąco duże. Biorąc pod uwagę choćby dane z roku 1997 wyraźnie widać tę właśnie dysproporcję. Wśród kandydatów na stanowisko posła kobiety stanowiły 16%, natomiast wśród kandydujących do Senatu było ich zaledwie 11%. Sytuacja ta uległa wyraźnej poprawie na lepsze w wyborach kolejnej kadencji gdzie odsetek ten wynosił odpowiednio 23 i 15% a zachowując nieznacznie tendencję wzrostową osiągnął poziom 24 i 16% w wyborach roku 2005. Ten gwałtowny skok poziomu damskich kandydatur należy przypisać do faktu iż to właśnie w 2001 roku trzy spośród partii startujących w wyborach parlamentarnych, mianowicie Sojusz Lewicy Demokratycznej, Unia Pracy oraz Unia Wolności zdecydowały się na wprowadzenie progu minimalnej obecności kobiet na listach wyborczych. To przedsięwzięcie zdecydowanie podniosło odsetek kobiet startujących w wyborach, w samym SLD różnica we frekwencji kobiet była dość wyraźna. Jeszcze w roku 1997 kobiety kandydatki stanowiły 15% a już w wyborach w roku 2001 na wspólnych listach SLD-UP było ich aż 36%(z czego w samym UP- 43%). Nie można jednak zapominać o innych partiach startujących w wyborach gdzie obecność kobiet, choć nie przekraczała progu 30% była dość istotna, i tak Liga Polskich Rodzin wystawiła 25% kandydatek, Samoobrona- 20%, Polskie Stronnictwo Ludowe-19%, Prawo i Sprawiedliwość-17% oraz Mniejszość Niemiecka-14%. Wystawienie takiego odsetka kobiet zostało odzwierciedlone w parlamencie następującą ich reprezentacją: SLD-UP-17%, PO-15%, PiS-7%, UW-6,2%, AWS-5%, PSL-2%. Można więc wysnuć wniosek, że niestety nie ma wyraźnej zależności między liczbą kobiet kandydujących a liczbą kobiet już wybranych. Zasadniczej przyczyny należy upatrywać w kolejności i miejscach na listach które zajmują kobiety, na listach które układane są już wewnątrz partii. Bardzo często obserwowane jest bowiem zjawisko, że kobiety mimo iż rzeczywiście startują w wyborach umieszczane są na bardzo niskich pozycjach. Do 1997 roku najistotniejsze w tej kwestii było funkcjonowanie tzw. list krajowych, na kolejność wyboru z tej listy wyborcy nie mieli żadnego wpływu- decydował jedynie swoisty klucz partyjny. Kolejność narzucona w listach lokalnych poza tym, że sugerowała pożądany  przez partię wybór teoretycznie mogła ulec zmianie. Zupełnie odmienna sytuacja miała miejsce w związku z umieszczeniem kandydata na wysokim miejscu listy krajowej, który mógł czuć niemalże pewność uzyskania mandatu. Na listach kilku partii w roku 1997 nie było kobiet w ogóle w pierwszych dziesiątkach, przy czym w tym niechlubnym rekordzie pomijania damskiej reprezentacji przodowała AWS w której pierwsze nazwisko kobiety można była znaleźć dopiero w czwartej dziesiątce, tym samym w gronie 70 osób startujących z ramienia tej partii z list krajowych znalazło się jedynie 5 kobiet. Na drugim biegunie możemy umieścić UW, która umieściła na swoich listach 15 kobiet i tu godny pochwały może być czynnik ilościowy, natomiast niejako na jakość postawił SLD, który przeznaczył dla kobiet 11 miejsc, z czego aż 4 w pierwszej dziesiątce (trzy kobiety na trzech pierwszych miejscach). Jeśli brać pod uwagę uczestnictwo przedstawicieli obu płci w pierwszych dziesiątkach list krajowych można zauważyć więc ogromną dysproporcję, ze stu osób (10 w każdej z dziesięciu partii) zaledwie 10 to kobiety, z czego 4 pochodzące z list wyżej wspomnianego SLD.

Jednak jeżeli chodzi o wyborczą drogę istnieją również inne przeszkody aniżeli obecność i kolejność na listach partyjnych. Problem stanowi tu bowiem dostęp do czasu antenowego w spotach kampanii wyborczej oraz wizerunek kobiet jaki w owych spotach próbują kreować poszczególne partie. I tak biorąc pod uwagę choćby kampanię z roku 1997 dysproporcja rysuje się wyraźnie, najbardziej jeśli chodzi o Polskie Stronnictwo Ludowe, gdzie stosunek występujących kobiet do zabierających głos mężczyzn wyniósł 3 do 58 (czyli zaledwie 5%). We wspomnianej kampanii największy udział kobiet dał się zaobserwować w spotach Unii Pracy, gdzie kobiety stanowiły aż 40% występujących postaci. Bardzo często zamiast występujących w spocie osób stosowano zabieg wyrażania istotnych treści za pomocą tzw. „głosu zza ekranu”, co ciekawe w każdym przypadku głos ten był głosem męskim. Jeżeli chodzi zaś o czas jaki zajmowały wypowiedzi samych kobiet, największy odsetek antenowego czasu przypadł kobietom w spotach wyborczych Sojuszu Lewicy Demokratycznej (nieco ponad 25%). Co najciekawsze w kompanii brały udział partie które w filmach reklamowych nie zamieściły ani jednej kobiety, należą do nich Prawo i Sprawiedliwość oraz Akcja Wyborcza „Solidarność”, natomiast 8 na 9 badanych partii przeznaczyło na wypowiedzi kobiet mniej niż 10% czasu antenowego. Jedyny pozytywny akcent na tym dość szarym tle rysuje Unia Wolności, która przeznaczyła dla kobiet ponad 30% czasu. Bardzo wyraźnie zaznaczyła się również różnica w tematach na jakie wypowiadali się kandydaci i kandydatki. W tym wypadku mężczyźni zdecydowanie częściej poruszali tematy związane z bezpieczeństwem wewnętrznym, gospodarką, uczciwością polityce, natomiast kobietom najczęściej przeznaczano wypowiedzi na temat problemów edukacji, służby zdrowia, dyskryminacji kobiet czy godzenia pracy zawodowej z macierzyństwem. Należy oddać partiom sprawiedliwość, że nie zdarzyło się w historii polskich kampanii wyborczych by pewne tematy poruszane były jedynie przez mężczyzn lub wyłącznie przez kobiety, zasadnicza różnica tkwi jednak w częstotliwości przyporządkowywania konkretnej tematyki do konkretnej płci. Nie można pominąć tego faktu jeżeli mowa o funkcjonowaniu, bądź utrwalaniu funkcjonujących już stereotypów. Takie potraktowanie kobiet w kampaniach wyborczych utwierdza społeczeństwo w przekonaniu, że tylko „prawdziwi mężczyźni” znają się na gospodarce, podatkach i budownictwie, panie zaś mają więcej do powiedzenia w sprawach oświaty i służby zdrowia. Na podstawie przytoczonych danych wyraźnie da się zaobserwować „męskość” tej kampanii, może jednak jest to tylko i wyłącznie proporcjonalne podejście do liczebności występujących w niej kobiet i mężczyzn-proste dostosowanie o nierówności, które wystąpiły na etapie szczebel niższym.

Dalej nierówności te podlegają już tylko pogłębieniu i okazuje się że na stanowiskach pochodzących nie z powszechnego wyboru, a z nominacji dysproporcja w reprezentacji obu płci jest coraz większa.  W pierwszym rządzie III Rzeczpospolitej- rządzie Tadeusza Mazowieckiego na 29 osób zasiadała zaledwie jedna kobieta- Izabela Cywińska jako Minister Kultury i Sztuki, niestety w kolejnych rządach demokratycznej Polski sytuacja nie uległa znacznej poprawie. W dwóch rządach- Jana Olszewskiego oraz Hanny Suchockiej nie był ani jednej kobiety, natomiast do objęcie teki premiera przez Włodzimierza Cimoszewicza było podobnie jak w rządzie pierwszym- czyli po jednej kobiecie. Wyraźną zmianę da się zaobserwować dopiero po sformułowaniu gabinetu przez Jerzego Buzka, który aż 5 resortów obsadził kobietami, tendencja ta uległa zachwianiu podczas rządów koalicji SLD-UP-PSL gdzie tylko dwa resortu powierzono kobietom- Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu z Krystyną Łybacką na czele oraz Ministerstwo Sprawiedliwości, którego szefem została Barbara Piwnik. W funkcjonującym obecnie rządzie Jarosława Kaczyńskiego kobiety zajmują stanowiska Ministra Finansów- Zyta Gilowska, Ministra Spraw Zagranicznych- Anna Fotyga Ministra Pracy i Polityki Społecznej- Anna Kalata oraz Ministra Rozwoju Regionalnego- Grażyna Gęsicka . Stan nierównowagi jest tu więc wyraźnie widoczny, trudno jednak mówić o właściwych proporcjach w sytuacji kiedy zaburzane są one już w punkcie wyjścia. Niestety i na najwyższych szczeblach władzy pokutują stereotypy kształtujące się na początku kariery politycznej kobiety- że jest gorszą kandydatką na objęcie tak odpowiedzialnego stanowiska tylko z racji swej płci.

Na zakończenie rozdziału pierwszego warto również dodać fakt pełnienia przez kobiety przywódczych roli w partiach politycznych. Co prawda nie stanowią one w owych gremiach wielkiego odsetka, jednak pominięcie kobiecej działalności na tym szczeblu byłoby poważnym zaniedbaniem. Przyjmując za cezurę czasową rok 1989 warto wymienić kilka nazwisk, które w tym aspekcie zdają się być szczególnie znaczące. W latach 1989-1990 honorową przewodniczącą Polskiego Stronnictwa Ludowego była Anna Chorążyna, przez 12 lat, aż do roku 1990 na czele Polskiej Partii Socjalistycznej na wygnaniu stała Lidia Ciołkosz, po czym przez kolejne 4 lata była jej honorową przewodniczącą. W okresie 1990-1992 Wielkopolskiej Unii Socjaldemokratycznej przewodziła Wiesława Ziółkowska, natomiast za dotychczasową rekordzistkę jeżeli chodzi o czas pełnienia tak wysokiej funkcji w czasach III Rzeczypospolitej należy bez wątpienia uznać Franciszkę Cegielską, która stała na czele Ruchu Stu nieprzerwanie przez 11 lat (1990-2001). Nie należy zapominać również iż znana przede wszystkim z przewodniczenia Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji - Danuta Waniek swego czasu była również przywódczynią Demokratycznej Unii Kobiet, natomiast Izabela Jaruga-Nowacka pełniła funkcję przewodniczącej Unii Pracy w latach 2004-2005, czyli w czasie kiedy partia ta wchodziła jeszcze w skład koalicji rządowej, po czym w 2005 pokierowała Unią Lewicy. Przez pewien czas na czele Krajowej Partii Emerytów i Rencistów stała Elżbieta Postulka, natomiast od roku 2003 Aldona Kamela-Sowińska jest liderką Inicjatywy dla Polski. Warto również wspomnieć o Magdzie Moisiewicz, która w roku 2003 została współprzewodniczącą Zielonych 2004, oraz uzupełnić listę o najbardziej aktualne dane a mianowicie fakt powstania Partii Kobiet i objęcia przewodnictwa w tej nowej formacji przez Manuelę Gretkowską.

3.   Sytuacja kobiet w samorządach lokalnych

Problem z dostępem kobiet do uczestnictwa w obieralnych gremiach decyzyjnych na szczeblu lokalnym ma podobną genezę do tego samego procesu o zasięgu ogólnokrajowym. Podobne są źródła niewystarczającej obecności kobiet w tych ciałach jednak kilka z nich wymaga wyraźnego powtórzenia a nawet rozszerzenia.

Na wstępie należy zaznaczyć iż Polska jest jednym z niewielu krajów, w których obserwuje się mniejszy odsetek kobiet uczestniczących  we władzy na szczeblu lokalnym w stosunku do organów państwowych- Sejmu i Senatu. Jest to odwrotna tendencja do tej jaką da się zauważyć w wielu innych krajach europejskich gdzie drogą do zwiększenia reprezentacji w parlamencie było właśnie oddolne działanie zmierzające do coraz większego udziału kobiet w organach zasięgu lokalnego. Jeżeli jednak można pokusić się o jakiekolwiek porównanie z krajami Europy Zachodniej należy zaznaczyć, że punkt wyjścia do obecnego stanu rzeczy był w Polsce opóźniony w stosunku do tych krajów o co najmniej 50 lat. W czasach Rzeczpospolitej Ludowej zdarzały się kadencje gdzie odsetek radnych płci żeńskiej wynosił nawet 30%, choć zazwyczaj wahał się od 5,8% w roku 1958 do 25,6% w 1976r. Demokracja, która nastała wraz z nadejściem III Rzeczpospolitej nie przyniosła poprawy tej sytuacji, bowiem zgodnie z wyborami z 1990 roku płeć żeńska stanowiła na szczeblu lokalnym zaledwie 11% co stanowiło spadek aż o 10 punktów procentowych w stosunku do wyborów z roku 1988. Przy tej okazji należy poruszyć problem wspólny dla polityki prowadzonej na szczeblu lokalnym jak i ogólnokrajowym, który dał o sobie znać na przełomie lat 80 i 90.

Wybory samorządowe mające miejsce w roku 1990 były pierwszymi prawdziwie wolnymi wyborami od przeszło 50 lat, podobnie całkowicie wolne wybory ogólnopolskie odbyły się rok później. Wówczas to kobiety biorące w nich udział były już obyte z różnie pojmowaną działalnością polityczną, czy to związaną z obozem rządzącym czy też ze stroną opozycyjną. Zazwyczaj w wyborach tych startowały albo byłe członkinie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej albo aktywne działaczki „Solidarności”, ewentualnie kobiety zaangażowane w działalność przy organizacjach kościelnych lub w ruchach ludowych. Nie była to więc całkiem nowa rola w ich życiu, lecz kontynuacja rozpoczętej już wcześniej aktywności społeczno-politycznej. Jeżeli już dla pewnych kobiet było to nowe życiowe wyzwanie zazwyczaj nie traktowały one stojącego przed nimi zadania jako własnej inicjatywy, start w wyborach zrzucały zazwyczaj na przypadek, zbieg okoliczności wynikający z propozycji lub namów znajomych. Przy okazji poruszania tego problemu Małgorzata Fuszara, która zajmuje się od lat kwestią kobiet w polityce kusi się na bardzo trafne stwierdzenie, które warte jest przytoczenie w tym właśnie momencie rozważań. Pisze ona bowiem, że sytuacja ta była „zgodna ze stereotypowym spojrzeniem na kobiecą karierę- to nie kobieta się o nią ubiega, ale zostaje odnaleziona jako dobra kandydatka przez innych”. O przypadkowości obrania drogi kariery ukierunkowanej na politykę rzadziej z kolei wspominają mężczyźni, dla nich jest to zazwyczaj wybór jak najbardziej świadomy. Kobiety częściej niż mężczyźni próbują tłumaczyć się dlaczego zajęły się właśnie polityką, natomiast mężczyźni nie mają problemu z  przypisywaniem sobie prawa do uczestnictwa w tej sferze życia publicznego. To właśnie kobiety rezygnują bowiem z prowadzenia kampanii wyborczych, nie uznają „narzucania się” wyborcom, manipulowania ich decyzjami, wychodząc z założenia że jeżeli ktoś zdaje sobie sprawę z ich zalet odda swój głos bez specjalnego przekonywania. Jest to podstawowy błąd myślenia kandydatek na stanowiska szczebli lokalnych, który znacznie utrudnia im drogę do ich zdobycia. Prowadzi to natomiast do sytuacji, w której większość kobiet to reprezentantki tzw. „zawodów sfeminizowanych” czyli pielęgniarek i nauczycielek, które bywają znane i cenione w środowisku już przed podjęciem decyzji o kandydowaniu.

Największym problemem kobiet w robieniu kariery zawodowej na wszystkich płaszczyznach jest jednak ciągle pokutujący stereotyp kobiety delikatnej, wrażliwej, łagodnej czyli obdarzonej cechami zupełnie nie przystającymi do osoby mającej sprawować władzę. Kobietom zarzuca się niecierpliwość, większą niż u mężczyzn emocjonalność, nieprzewidywalność, niewłaściwe wykorzystywanie walorów własnej płci, brak przedsiębiorczości a także plotkarstwo i brak asertywności. Jeżeli przyjąć taki wizerunek kobiety, który ponadto zazwyczaj rozszerzany jest również o nieuchronne macierzyństwo stające na drodze do podejmowania nowych zawodowych wyzwań, staje się rzeczą oczywistą że dostęp do stanowisk przypada w większości płci męskiej. Z reguły jednak, jak większość stereotypów tak i ten nie przystaje do otaczającej nas rzeczywistości, dlatego najlepszym wyjściem byłoby stopniowe wypieranie go ze świadomości społecznej poprzez faktyczne zwiększanie udziału kobiet we władzy.

Natury nie da się oszukać-kobiety rodziły, rodzą i będą rodzić dzieci, bezzasadne jest natomiast twierdzenie iż rola matki jest podstawową rolą kobiety, że pogodzenie macierzyństwa z karierą zawodową jest niemożliwe oraz że sfera publiczna powinna być ostatnią sferą aktywności kobiet. Trudno również zgodzić się ze stwierdzeniem za którym murem staje duża cześć płci męskiej jakoby kobiety, w przeciwieństwie do mężczyzn, nie posiadały cech które pozwalałaby im w odpowiedni sposób sprawować władzę. Przyczyn takiego podejścia do karier politycznych kobiet same zainteresowane wolą upatrywać w tradycji, mentalności, wychowaniu aniżeli nazywać jawną dyskryminacją. Odwoływanie się i analizowanie funkcjonujących w społeczeństwie stereotypów nie jest jednak osią niniejszej pracy toteż pozostawiam tę sprawę bez wyraźnego rozstrzygnięcia na rzecz dalszych rozważań o nikłej obecności kobiet w samorządach lokalnych.

Dobrana przeze mnie literatura koncentruje się na analizach danych pochodzących z wyborów lat 1998 oraz 2002, dlatego też kwestia ostatnich wyborów samorządowych ograniczy się jedynie do podania statystycznych danych udostępnionych przez Państwowa Komisję Wyborczą. Wspominane już przeze mnie zaburzenie proporcji między reprezentacją płci  żeńskiej na szczeblu lokalnym oraz ogólnokrajowym można rozszerzyć o istnienie swoistej „piramidy” uczestnictwa kobiet w poszczególnych poziomach władzy samorządowej. Objawia się ona wyższym odsetkiem płci żeńskiej na niższych szczeblach i niższą obecnością na szczeblach wyższych. I tak w roku 1998 w radach gmin kobiety stanowiły-16%, w radach powiatów-15% natomiast w sejmikach wojewódzkich-11%, analogicznie 4 lata później dane te rozkładały się następująco- 18%, 16% i 14%. Tym samym jednak zwiększył się odsetek kobiet uczestniczących w radach samorządowych w ogóle jak i wzrosła liczba gmin, w których udział kobiet przekroczył 30%.

Taki rozkład procentowy i faktyczny wzrost uczestnictwa kobiet między innymi przypada w zasłudze, podobnie jak było to na szczeblu ogólnokrajowym w roku 2001, trzem partiom- SLD, UP i UW, które zdecydowały się na wprowadzenie zastrzeżeń formalnych w postaci minimalnego udziału kobiet na listach wyborczych. Wątpliwym było jednak by listy tych partii uzyskały znaczące poparcie, gdyż niezadowolony z ówczesnych rządów lewicy elektorat wyraźnie przechylał szalę sympatii na prawą stronę sceny politycznej. Nie można więc było jednoznacznie przewidzieć czy panujące warunki przyczynią się do zwiększenia czy też zmniejszenia odsetka wyborów oddanych na kobiety.

Jeżeli chodzi o startujących w wyborach, kobiety na listach do rad gmin stanowiły zaledwie 26%, do rad powiatów-24% natomiast do sejmików wojewódzkich 28%. Biorąc pod uwagę kandydatury kobiet w wyborach bezpośrednich sytuacja była jednak o wiele gorsza, na stanowiska wójtów i burmistrzów to zaledwie 10%, a na stanowiska prezydentów miast niespełna 11% startujących. Proporcje kandydujących jeżeli chodzi o płeć nie uległy większej zmianie podczas wyborów w roku 2006, kiedy to stosunek kandydujących na wszystkich szczeblach wynosił 28,66% kobiet do 71,34% mężczyzn.

Mimo ustalonych kwot odpowiedniej liczebności kobiet na listach wymienionych wyżej partii, problem z uzyskaniem przez nie odpowiednich miejsc na tych listach był tak samo widoczny jak w przypadku wyborów parlamentarnych. Przykładowo SLD wystawiając w województwie wielkopolskim aż 35% kobiet, żadnej z nich nie uczynił liderką listy, zawsze zajmowały one dalsze miejsca, jak wspomniałam wcześniej-raczej nie rokujące na uzyskanie mandatu. Jeżeli chodzi o kandydatów na prezydentów miast nie było lepiej, na siedem foteli do obsadzenia w Wielkopolsce SLD nie wysunął ani jednej kandydatki, a w skali całego kraju proporcja kandydatów do kandydatek na ten urząd z ramienia SLD wynosiła 105 do 2.

Listy i kolejność na nich nie były, analogicznie do wyborów parlamentarnych, jedynym i najistotniejszym powodem niskiej reprezentacji kobiet. Te które kandydowały były bowiem również pomijane w samych kampaniach wyborczych. W 74% spotów reklamowych to mężczyźni stanowili większość występujących, kobiety przeważały w 21% spotów, natomiast względną równowagę dało się zaobserwować jedynie w 5% filmów reklamowych. Jeżeli chodzi natomiast o czas przeznaczony przez poszczególne partie na wypowiedzi przedstawicieli poszczególnych płci to zdecydowanym liderem jest tu Samoobrona, w której kobiety wypowiadały się przez 28% czasu antenowego. Ciekawa sytuacja nastąpiła natomiast w rozkładzie między liczbą wypowiadających się a czasem dla nich przeznaczonych, w spotach reklamowych Ligi Polskich Rodzin oraz Platformy Obywatelskiej. W materiałach przygotowanych przez LPR kobiety stanowiły zaledwie 5% zabierających głos natomiast mówiły przez 19% czasu, odwrotna sytuacja miała miejsce w przypadku PO gdzie przy 20% udziale kobiet przeznaczono im tylko 3% czasu antenowego. W filmach reklamowych SLD, które rzekomo promowało większą reprezentację kobiet stosując minimalne 30% progi na listach, mężczyźni stanowili ponad 80% zarówno wypowiadających się jak i zajmujących przeznaczony na wypowiedzi czas. Po raz kolejny potwierdza to nieudolność „systemu kwotowego” jako prowadzącego do wytyczonego celu. Widz nie miał możliwości zapoznania się z wizerunkami i programami poszczególnych kandydatek, co w sposób automatyczny sprzyjało męskim kandydaturom.

Kobiety, które w porę orientowały się w zaistniałej wokół nich sytuacji starały się w miarę możliwości jej przeciwdziałać na przykład zabiegając o dobre miejsce we własnych komitetach wyborczych. Nie zawsze jednak przynosiło to pożądany skutek. Zdarzało się, że zdesperowane postawą swych partyjnych kolegów kandydatki startujące w wyborach samorządowych porzucały macierzyste partie i zakładały własne- lokalne komitety wyborcze. Co ciekawe nie obyło się wówczas bez dość osobliwych przypadków kiedy to komitety wyborcze zakładane były przez przedstawicielki różnych opcji politycznych, które stworzyły platformę porozumienia ponad podziałami partyjnymi. Nie sposób nie dostrzec jednak z góry przegranej pozycji kobiet startujących z ramienia małych, lokalnych komitetów, które mimo szczytnych celów pozbawione były zaplecza finansowego z budżetu państwa jakim dysponują duże i silne partie. Ponadto mężczyźni w wielu komitetach stosujących system kwotowy starali się go ominąć za pomocą wystawiania kandydatur kobiet o słabszej pozycji w społeczeństwie, by te nie stanowiły dla nich większej konkurencji. To bez wątpienia patologiczna sytuacja gdyż prowadzi do zahamowania karier kobiet, które posiadają rzeczywiste predyspozycje do sprawowania władzy. Promowane są natomiast kobiety bez doświadczenia, które nie radząc sobie z nałożonymi obowiązkami stanowią dla mężczyzn jedynie potwierdzenie tezy o niższych kompetencjach kobiet. Ponadto taki rodzaj dyskryminacji uniemożliwia wykształcenie wśród kobiet analogicznej elity politycznej jaka gruntuje się w tym samym czasie wśród mężczyzn.

Wszystkie wyżej wymienione czynniki doprowadziły do sytuacji, w której odsetek kobiet faktycznie wybranych do reprezentacji na szczeblu lokalnym był jeszcze niższy aniżeli kobiet startujących w tych wyborach. Obranych zostało 8318 radnych kobiet, ponadto kobiety stanowiły 7% urzędujących burmistrzów i wójtów oraz zaledwie 2% wśród prezydentów miast. 

Widzimy więc wyraźnie że zarówno niedowartościowanie kobiet jak i przyczyny tego zjawiska są bardzo podobne zarówno na poziomie makro-polityki ogólnokrajowej jak mikro-samorządów lokalnych. Wymagają one ciągłej analizy, która pomogłaby w zidentyfikowaniu czynników wpływających na taki stan rzeczy jak również wyznaczeniu i podjęciu określonych środków służących niwelowaniu pogłębiających się dysproporcji.

 

4.   Parytet czyli w czym upatrywać zmiany na lepsze

 

Problem odpowiedniej reprezentacji kobiet w ciałach politycznych jest istotny wyłącznie w warunkach istnienia demokracji przedstawicielskiej. Demokracja bezpośrednia jest bowiem naturalnym odzwierciedleniem składu społecznego pod względem liczebności płci, wszyscy są obywatelami, wszyscy w sposób równorzędny sprawują swoje funkcje, mają wpływ na dokonywane decyzje. Demokracja przedstawicielska nastręcza mnóstwa trudności, niejasności i wątpliwości. Nasuwa się bowiem bardzo istotne pytanie- w jaki sposób reprezentacja powinna odzwierciedlać strukturę narodu? W niektórych opracowaniach można znaleźć pogląd iż biorąc pod uwagę fakt, że kobiety jako płeć stanowią ponad 50% populacji ideałem byłoby gdyby stan ten znajdował odzwierciedlenie w organach obsadzanych poprzez wybór społeczeństwa. Demokracja nie polega jednak na swoistym kalkowaniu składu społecznego, w demokracji bowiem równość oznacza jedynie te same prawa, zarówno dla kobiet jak i dla mężczyzn. Taka sytuacja rzeczywiście istnieje, mówi o tym artykuł 33 konstytucji z 2 kwietnia 1997, który brzmi:

1.               Kobieta i mężczyzna w Rzeczypospolitej Polskiej mają równe prawa w życiu rodzinnym, politycznym, społecznym i gospodarczym.

2.               Kobieta i mężczyzna mają w szczególności równe prawo do kształcenia, zatrudnienia i awansów, do jednakowego wynagrodzenia za pracę jednakowej wartości, do zabezpieczenia społecznego, oraz do zajmowania stanowisk, pełnienia funkcji oraz uzyskania godności publicznych i odznaczeń

Zgodnie z obowiązującym prawem równe traktowanie kobiet i mężczyzn nie oznacza więc równości ilościowej, jednakowego stosunku płci spośród wybierających i wybranych.  Różnorodności organów wybieralnych nie nakazuje ani idea demokracji ani równouprawnienia. Niewątpliwie jednak reprezentacja kobiet w gremiach przedstawicielskich jest konieczna, a trzy koncepcje będące potwierdzeniem tej tezy przytoczyłam już wyżej w toku rozważań. Pytanie zasadnicze rozbija się natomiast o to w jaki sposób doprowadzić do tego by sytuacja uległa zmianie, by w sposób demokratyczny wprowadzić kobiety do elit politycznych.

Reprezentacja kobiet w polskim parlamencie nie jest zadowalająca, tym bardziej jeśli porównamy ją z odsetkiem kobiet zajmujących te same funkcje na przykład w Szwecji, gdzie stanowią 43% deputowanych. Podobnie wysoka frekwencja kobiet notowana jest wśród Finów- 37% oraz Niemców-30%. Warto jednak dodać, że w porównaniu z krajami europejskimi Polska na szczęście nie plasuje się na ostatnim miejscu, mniejsze niż u nas uczestnictwo kobiet w parlamencie obserwuje się we Włoszech- 9,3%, w Grecji-10,3% czy tez w Irlandii- 14,6%. Nie jest to więc problem jedynie naszej, polskiej, bądź co bądź niedojrzałej jeszcze demokracji ale kwestia do rozwiązania dla wielu innych państw europejskich o ugruntowanych już systemach demokratycznych. Najczęściej podejmowanym i szeroko dyskutowanym ostatnimi czasy środkiem na przeciwdziałanie zaistniałej sytuacji jest odgórne ustalanie proporcji kandydatek i kandydatów czyli tzw. parytet. Na chwilę obecną obowiązuje on w Belgii, Norwegii, Danii, Finlandii, Holandii, Niemczech, Włoszech oraz we Francji.

Parytet z założenia przewiduje rozróżnianie płci w przebiegu wyborów dlatego wymienia się na tym gruncie dwa jego rodzaje- parytet kandydatur oraz parytet wybranych. Jak pogodzić natomiast tę koncepcje z ideą niepodzielności, jednolitości narodu- mandatu jako reprezentacji ogółu społeczeństwa. Przy okazji tworzenia kwot wyborczych należy uważać by nie doprowadzić do sytuacji, w której kobiety reprezentują płeć żeńską, mężczyźni natomiast męską, ponieważ tworzenie takich odłamów jest największym zagrożeniem dla demokracji. Najlepszym rozwiązaniem zdają się być więc tzw. wybory dwuimienne podczas których każdy wyborca  głosowałby na jedną kobietę i jednego mężczyznę. Nie ważne jest bowiem od kogo dany mandat się otrzymało, ponieważ tak samo jak posłowie-mężczyźni reprezentują cały naród, tak i posłanki-kobiety byłyby reprezentantkami wszystkich obywateli. Doprowadziłoby to jedynie do równej obecności obu płci w ciałach prawodawczych.

Bardzo często spotykamy więc pogląd iż obecny stan reprezentacji kobiet jest wynikiem demokratycznych wyborów i odzwierciedla rzeczywistą wolę wyborców. Taka jest szczytna idea funkcjonowania demokracji. Jednak sam moment głosowania jest już ostatnim szczeblem procesu dyskryminacji płci żeńskiej, przed którym następuje szereg wielu innych- co myślę  zostało w toku rozważań dostatecznie przeze mnie dowiedzione. Tradycyjne wzorce funkcjonujące w społeczeństwie, mające niewiele wspólnego ze sprawiedliwością przydzielanie miejsc na listach wyborczych, blokowanie dostępu do kampanii wyborczych- to tylko niektóre z przyczyn niedostatecznej reprezentacji kobiet w gremiach przedstawicielskich. Przeciwnicy systemów kwotowych wymieniają szereg argumentów przeciw wprowadzeniu parytetu, twierdzą że przez to kobiety zostaną potraktowane jak „gorszy gatunek”, który wymaga opieki. Nie chcą tego również niektóre kobiety, które mimo iż zauważają nierówność swoich szans chciałyby dojść do wysokich stanowisk tylko i wyłącznie o własnych siłach, bez taryfy ulgowej. Tymczasem, jak bardzo słusznie zauważa Agnieszka Graff, „jeśli kobiety w Polsce wymagają prawnej ochrony, to dlatego że są dyskryminowane, a nie dlatego że są <gorsze>”[36] . Kwestionuje ona również zasadność zarzutu o niedemokratyczność zasady parytetu, przywołując argument, że w demokracji przedstawicielskiej wybór nie do końca należy jedynie do wyborcy. To bowiem partie delegują kandydatów, ustalają kolejność na listach, natomiast obowiązująca ordynacja wyborcza decyduje o sposobie naliczania głosów. Pogląd ten jest zasadny bardziej niż ten mówiący iż demokracja dysponując środkami do przekształcania samej siebie, między innymi poprzez referendum, legitymizuje wprowadzenie zasady parytetu. Przekonanie to moim zdaniem ma jedną podstawową wadę- idąc za tym tokiem myślenia można by dojść do wniosku iż każdą niedemokratyczną zasadę można ugruntować demokratycznymi metodami.

Tak więc trudno ostatecznie zająć jednoznaczne stanowisko w sprawie słuszności podejmowania środków opartych na sztucznym sterowaniu zachowaniami wyborców. Faktami niezaprzeczalnymi są jednak dane pochodzące z krajów Europy Zachodniej gdzie wprowadzenie parytetu-niekiedy bardzo odważnego jak to było w przypadku Francji- dało wymierne skutki. Dziś na przykład poważnym kandydatem na prezydenta tego kraju jest kobieta- Ségolène Royale, co świadczy przede wszystkim o zmianie mentalności Francuzów, których jeszcze w roku 1996 reprezentowało zaledwie 5% kobiet. Co ciekawe zmiana ta zaprowadzona została w gremium niemalże zdominowanym przez mężczyzn, a dziś popiera ją już ponad 80% społeczeństwa francuskiego. Debata publiczna poprzedzająca wprowadzenie tych regulacji była niezwykle zacięta i wysuwano w niej identyczne argumenty z jakimi dzisiaj spotykamy się w polskim parlamencie i na polskiej ulicy. Francuzi jednak nie żałują dokonanego wyboru, może warto i w Polsce zastanowić się nad podjęciem odpowiednich kroków. Prawdą jest, że system kwotowy ma wiele wad, jednak póki co nie wymyślono lepszego sposobu by panująca obecnie sytuacja uległa zmianie. W ferworze bezmyślnego przejmowania zachodnich wzorców godnym uwagi jest przejęcie tego co w życiu politycznym rzeczywiście się sprawdziło i co przejąć naprawdę warto.

Młode kobiety w Polsce są coraz bardziej odważne, zaradne i coraz częściej pragną przeciwstawić się osaczającym je stereotypom. Droga ta jest jednak długa i trudna do pokonania, niestety bez pomocy mężczyzn zasiadających obecnie w większości w polskim parlamencie wręcz niemożliwa. Powracająca wciąż debata nad równouprawnieniem kobiet i mężczyzn między innymi w polityce powinna w końcu doczekać się rozsądnego rozwiązania. Póki co należy mieć nadzieję, że „w przyszłości różnorodność parlamentu będzie mogła przedstawiać  dwoisty obraz narodu, tak jak mężczyzna i kobieta to dwie twarze ludzkości”.


W celu uzyskania zgody na dostęp do bibliografii i przypisów należy skontaktować się z Autorką tekstu za pośrednictwem Autora tej strony.